Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2013

Sprzęt: dwa kółka, namiot i cała reszta, czyli jedź miejskim rowerem przez Amerykę

W niniejszym wpisie serwuję zestaw w pełni nieprofesjonalnych rad ( dokładnie tak jak w przypadku Kazbeku ) dotyczących przygotowania sprzętowego do dłuższej wycieczki rowerowej. Co należy wziąć na rowerową wyprawę, nazwijmy to dumnie. W moim wypadku chodzi o Amerykę Łacińską, ale wiele poniższych stwierdzeń sprawdzi się także na trasie Jarosław - Cieszanów , czy Bratysława - Medżugorie w miesiącach letnich. Zajmiemy się zarówno kwestią samego roweru, jak i wszystkim tym, co sadystycznie na nim wozimy. Podkreślam, że przedstawione rady są z jednej strony subiektywne, z drugiej zaś: wypróbowane tak podczas obecnej wycieczki amerykańskiej , jak i w kilku innych rowerowych podróżach po takich egzotycznych stronach jak np. Roztocze (znacznie piękniejsze od tego pożal się Boże Meksyku ). W skrócie: wielu się nie zgodzi, że z 25-letnim rowerem w ogóle warto wychodzić z domu. A okazuje się, że się da. Co więcej: niczego nam z takim rowerem do szczęścia nie brakuje. W jeszcze większym sk...

Z odwiedzinami u zapatystów, czyli o spotkaniu czterech zamaskowanych gości i o domku malowanym w grzyby

Ludzie, których spotkałem w Meksyku , nie bardzo chcieli ze mną o tym rozmawiać. Zapatyści? Nie, w tych okolicach nie ma. Albo: Zapatyści? Nie ma problemu, to przyjaciele! Ale co oni właściwie robią? Oni? Nie, nic nie robią. To znaczy może i robią, ale nie tutaj. Zresztą: ja nic nie słyszałem. A z tymi protestami, z tą reformą, to o co właściwie chodzi? Eee, ja to nie wiem dokładnie (a transparenty przeciw reformie wiszą w każdej wiosce, same się wywiesiły?). Nikt nic „nie wie”. To chyba najlepiej zapytać samych Zapatystów. Będzie to opowieść z cyklu „a ciekawe, co się stanie, gdy tam pójdę”, prawie jak w przypadku Ksenii Degielko , ale tym razem mi się udało. Tak czy tak, pusty pokój z czterema zamaskowanymi gościami nie znajduje się na każdym rogu: żeby do niego dotrzeć, potrzeba pewnej wiedzy, niemniej nie jest to jakaś wiedza tajemna. Taką wiedzę zdobywa się – jak wszystkie najfajniejsze rzeczy w nieplanowanych podróżach – na drodze przypadku. Ostrzegam, że tekst będzie dłu...

WAŻNE: można pomóc rodakowi wrócić do kraju i dostać kartkę z Gwatemali!

Jest sprawa, problem niemożliwy do rozwiązania. A jak się czegoś nie da zrobić, to znaczy, że to zadanie dla moich Drogich Czytelników! Aktualizacja 26.05.2014: R obert wrócił do Polski, misja wykonana! Aktualizacja 03.05.2014: Po walce z Ambasadą RP w Meksyku Robert dostał niedawno paszport i dzisiaj, 3 maja, udało mu się dojechać do Cancun: do Polski wróci dosłownie na dniach! Aktualizacja 17.01.2014:  Udało się - zebraliście 1564zł na powrót Roberta! Teraz zostaje losowanie kartek i oczekiwanie aż Robert dojedzie do Cancun, by kupić mu bilet. Losowanie się odbędzie , jak tylko będę miał trochę więcej spokojnego czasu internetowego. Dziękuję wszystkim, którzy włączyli się w zbiórkę - czy to wpłątą, czy propagandą ; ) Chodzi o to, że Robert, lat 47, już półtora roku temu utknął w Gwatemali i trzeba go stamtąd wyciągnąć. Robi, co może, ale sam nie da rady - dłuższy tekst o jego historii znajdziecie poniżej. W Polsce święta, Mikołaje, sexbombki i choinka, a Rober...

Czekolada "smaczna"

Na pierwszej gwatemalskiej czekoladzie jaką kupiłem (w składanym ręcznie i zaklejonym wąską taśmą klejącą opakowaniu dwie tabliczki po 4 wielkie kostki każda zawinięte na jak-wyjdzie folią do pakowania kanapek dla dobrych dzieci), mianowicie na każdej kostce tej czekolady widnieje napis "RICO", co znaczy tyle, co "smaczne" - to tak jakby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości podczas jedzenia. Bo jeśli je, dajmy na to, ma, mianowicie nie wie, czy to co je jest smaczne, to wystarczy spojrzeć na napis i już wątpliwości się pozbywa. Rico, czyli smaczne. Ja na przykład miałem takie wątpliwości. No bo przyznacie sami: cóż dobrego może wyjść z mieszanki cukru, oleju sojowego i kakao (mleka brak). Niby nic, a jednak napisane, że Rico, więc smaczne. Niby nic, a jednak jak się położy na tortillę masło orzechowe (zostało mi trochę z Belize, a tam jest tanie, a masło orzechowe to wspaniały, kaloryczny produkt rowerowy, pewnie można nim też nasmarować łańcuch), na to pokruszy na...

Droga naznaczona znakami, czyli zakaz wyrzucania martwych psów i inne kwiatki

Jak to już kiedyś stwierdziłem - jeżdżenie na rowerze samo w sobie jest zajęciem stosunkowo nudnym. Prawa noga w dół, lewa do góry, potem odwrotnie i tak całymi godzinami. Na szczęście tak zwani drogowcy czuwają, byśmy się nie zanudzili na śmierć. W ogóle czuwają nad tym, by nic nam się nie stało. Dlatego przede wszystkim należy szanować ich pracę: ... i "nie niszczyć znaków", jak głosi podziurawiony napis. Tzn. no tam trochę sobie postrzelać można, ale wszystko z umiarem.

Wulkan Acatenango, albo sztuka poruszania się gwatemalskim autobusem

Góra piękna. Tzn. wulkan piękny. Chociaż chyba wolę łańcuchy górskie, jak Karpaty Wschodnie , jak Tuszetia : na wulkan się wchodzi, z wulkanu się schodzi. Po łańcuchach się chodzi, to jest ta różnica. Ale żeby pod wulkan dojechać, trzeba użyć gwatemalskiego autobusu - to jest dopiero przygoda! "Dworzec" autobusowy w Antigua Guatemala, w dali wulkan Agua, który swego czasu eksplodował, a woda z jeziora w kraterze zalała byłą stolicę Gwatemali

Gdzie jest pochowany Andrzej Bobkowski

Wersja dla leniwych: Cementario Generale, Ciudad de Guatemala, mauzoleum numer 34 w sektorze 6 (cuadro 6) należące do rodziny Quevedo Avila Escobar Vega. Trafić jest prosto: wchodzimy głównym wejściem, podążamy dalej naprzód wzdłuż 2a calle, mijamy 1a i 2a avenida, dochodzimy do 3a avenida. Druga od końca kapliczka po lewej, tablica na lewej ścianie podpisana Andrzej Bobkowski .  Kapliczka, której szukamy Wersja dla Ambitnego Czytelnika: Trafić jest więc prosto, nawet bardzo prosto. Jeśli oczywiście znamy już "adres" kapliczki. Jeśli nie - procedura jest nieco dłuższa. No więc wchodzimy na cmentarz miejski, blisko centrum, tam gdzie kończy się calle 20, zona 3. Handlarze stoją na zewnątrz i wewnątrz. Z pewnych nieznanych nam powodów ci na zewnątrz handlują tylko kwiatami, a ci wewnątrz tylko jedzeniem. Wychodzimy, kupujemy kwiaty, wracamy. Patrzymy na cmentarz: dziesiątki pomników i kapliczek, całe morze całkiem niezłej cmentarnej architektury. Orientujemy się,...

O tym, jak uciekali przede mną ludzie i inne historie z Gwatemali [z trasy]

Czasem bywa tak, że droga się kończy. Zarasta, jak w Meksyku , albo np. się zalewa, jak w Belize. A czasem wody jest na tyle dużo, że nie pozostaje nic innego jak wpakować się w mydelniczkę z Punta Gorda do Puerto Barrios i zmienić kraj z Belize na Gwatemalę. Z południowego Belize do Gwatemali drogi lądowej brak Gdy ktoś narzeka na drogi w Polsce to ostatnio zwykłem radzić, by wybrał się w Zakarpacie . Doświadczenia ostatnich dni nauczyły mnie jednak, że Gwatemalę radzić trzeba, że droga "wojewódzka" wcale nie musi być prosta, wcale nie musi mieć asfaltu i w ogóle nic nie musi. Ale jak zacznę mówić "ej idźse pan zobacz w Gwatemali jakie drogi majo" to zaraz będzie, że burżuj, że nie wiadomo co, opiernicza się, kasy ma jak lodu i do Gwatemali na wczasy jeździ. A tam burżuj, 300 euro za bilet do Meksyku, 300zł za rower z drugiej (albo i dalszej) ręki, kawałek się człowiek przejedzie i jest w Guate. 300 euro, dużo to, mało? A te ajfony, ajpady i co to jeszcze ta...

Aktualności: dwa nowe kraje i przyjaciele na pokładzie [z trasy]

Z internetem jak zwykle bida, a w Belize to już w ogóle bida wielka, więc będzie krótko. Najpierw, że ukazały się w tzw. międzyczasie dwa teksty gdzie indziej: 1.  Meksykańskie trzykołowce na Wolnym rowerze , 2.  Handlarze z San Cristobal na Peronie4 Belize City, wyspa ptasia Poza tym, to jestem obecnie w Belize, co oznacza, że już nie w Meksyku, a poza tym, że przeciąłem północną Gwatemalę. W Gwatemali zaś ludzie okazali się wspaniali, więc odetchnąłem nieco od nie-zawsze-przyjaźnie-nastawionych ludzi w Meksyku. Uśmiechają się aż miło. Albo weźmy taki drugi dzień w Gwatemali. Zajeżdżam pod sklep, na śniadanie zakupuję fasolę, bo co innego można jeść na śniadanie. Pan będziesz jechał dalej? A nie, zjem sobie tutaj. Aaa, to siadaj pan, siadaj - sadza mnie za stołem. Kawke pan lubisz? A no pewno! I leci do domu, żona, gringo przyjechał! To ja krzyczę, że polaco, a nie gringo, że Europa, a ten że świeta matko Bolka i Lolka, Europa, tak daleko, muy lejos, muy lej...

Zaduszki po meksykańsku

W Zaduszku, czyli tutaj: Dzień Zmarłych, miasto przenosi się na cmentarz. W Polsce stawiamy na grobach znicze, przynosimy zmarłym światło. Żydzi kładą na grobach kamienie, bo, jak mówią, na cmentarzu spotykamy się z wiecznością. wiece się wypalą, kwiaty zwiędną, a kamienie są wieczne. W Meksyku ludzie kładą na grobach trawę czy igliwie, siadają i zaczynają imprezę. Jest piwo, tequila, są tacos i pieczone kurczaki. Obowiązkowo kokakola. Rodziny siadają wokół grobu i biesiadują razem ze zmarłymi. Czasem przynoszą gitary, bywa że do grobu - domku z drzwiami i oknami - przychodzi cała kapela. W ostateczności można zawsze włączyć mp3 z komórki. Jeśli wuj czy brat lubił za życia dobry kawał mięcha, to się mu taki kawał przynosi. Jeśli lubił jakąś konkretną piosenkę, to się mu ją zagra. Dookoła kręcą się sprzedawcy chrupków, wody, orzeszków i wszystkiego tego, co się zawsze na ulicach miasta sprzedaje. Dookoła cmentarza stoją zaimprowizowane restauracyjki, leją się trunki, smaży jedzon...

Z Jukatanu aż do Chiapas wykonany skok, albo dziesięć meksykańskich nocy

Ostatnio pisałem z Meridy w stanie (bo Meksyk to też stany zjednoczone) Jukatan. Następnie przejechałem przez stan Campeche, przeciąłem fragment stanu o dziwnie znajomej nazwie Tabasco, aż znalazłem się w deszczowo-górzystym Chiapas. Wesoła mapka Jako, że jest to moja pierwsza dłuższa niż 5 dni wycieczka rowerowa, nie dziwi że pobiłem po prostu wszystkie możliwe wojtkowe rekordy. Czyli tak - najdłuższa trasa to już nie niespełna 600km , ale ponad 1400. A najwyższe wzniesienie to już nie 1445-metrowa przełęcz , tylko jakieś 2400 m n.p.m. . No nie powiem, jestem z siebie zadowolony. Nie przypuszczałem, że podjadę. A jadąc, nie przypuszczałem, że te cholerne podjazdy kiedyś się skończą. Nawet mój rower się nie posypał, to dopiero sukces. Ale w końcu jest młody, ma 24 lata, rok mniej ode mnie. Mi bici

Z pamiętnika rowerzysty wiejskiego

W październikowej Masówce , czyli prasowym ramieniu krakowskiej Masy Krytycznej , ukazał się tekst będący refleksyjną kompilacją trzech ( raz , dwa i trzy ) rowerowych podróży małych i dużych na pogranicze Podkarpacia i Lubelskiego. Także tego, zachęcam do lektury!  --------- Jesień. Nad Krakowem zawisły już grube chmury deszczowo-smogowe. W komentarzach prasowych tryumfują kierowcy („Pierwszy deszcz spadł, rowerzystów przegonił, tylko samochód, proszę państwa, samochód rozwiązaniem jedynym, dobrem ukochanym!”), a Ty marzysz o podróży na ciepły, daleki wschód... Może Iran, Kurdystan, Turcja, Biłgoraj...? Na bogatą infrastrukturę rowerową Stołecznego Królewskiego Tradycyjnego Białoczerwonego Brodatego Miasta Krakowa przyjdzie nam jeszcze nieco poczekać. Na szczęście nie wszystkie miasteczka i sioła mają takie tradycje: nie musząc dbać o infrastrukturę dorożkarską, rzucają fundusze pod koła rowerów. Może nie wszyscy wiedzą, ale tam daleko, daleko, wśród gęstwin...