Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2014

Rowerem po Belize, czyli w 10 dni dookoła świata

Po kilku godzinach pedałowania z nienagannych, ułożonych belizeńskich „Niemiec”, położonych w centrum kraju, przejeżdżam nieco na południe, do Dangrigi, w sam środek czarnej Afryki, rozedrganej łomotem bębnów, pijanej transowym śpiewem. Zachodni dystrykt Cayo to mała Anglia, a w niej bogaci Amerykanie nie wystawiający nosów zza swych eleganckich, otoczonych równiutkim trawnikiem willi, podczas gdy na północym wschodzie, mówiący po hiszpańsku Majowie kekczi, toną w błocie i komarach. Karaibscy Garifuni w Punta Gorda smażą bananowe placki, identyczne z naszymi ziemniaczanymi, a ortodoksyjni Mennonici powożą bryczkami z półkolistym dachem i parą małych koni. Supermarkety należą do Chińczyków, którzy mówią po angielsku jak po roku nauki w szkole podstawowej (czyli opanowali już „thank you” i liczby, z fatalnym akcentem). A na to wszystko z kanciastej monety spogląda królowa Elżbieta II. [tekst po poprawkach redakcji i pod tytułem Multikulti królowej Elżbiety ukazał się w...

Ej dziewczyny, mam rower!

... czyli kolejny raz o wyższości starego roweru nad nowym . W Maracaibo Americo radził, żebym do Caracas lepiej się nie zapuszczał. Bo rower na pewno mi ukradną. Wenezuela, szczególnie w czasie obecnego kryzysu, stawać się ma coraz bardziej niebezpieczna , zwłaszcza zaś jej stolica. Mój rower stał na korytarzu, a Americo wyszedł po bułki i wrócił. - Wojtek, wiesz co, widziałem Twój rower. Właściwie to możesz jechać do Caracas. - No, mówiłem ci, że ten rower... - Tak, tak, właściwie to możesz nim jechać wszędzie. Ja nie wiem, czy to była obraza, czy nie, ale zaleta możliwości jechania wszędzie jest niezaprzeczalna! Jakby to powiedział Łona: "może nie wygram w tym wyścigu, ale ludzie, ile ja mam przygód!"  

W Wenezueli jest bezpiecznie

"Proszę wybaczyć pytanie: ta rejestracja <<Granada>> to skąd?" Las Trincheras, końcówka podjazdu do Valencii. Jedno z tysiąca podobnych do siebie, przydrożnych bistr. Zaczął bardzo nietypowo. Zazwyczaj nikt nie prosi o wybaczenie. Zazwyczaj się drze lub gwiżdże, a potem śmieje głośno. W Wenezueli mieszka od dziesięciu lat, chociaż pochodzi z Kolumbii, z Bucaramangi. Swoje ostatnie piętnaście wiosen w ojczyźnie spędził prowadząc niewielki supermarket niedaleko granicy w Cucucie. Haracze ściągają tam lokalni paramilitares . Któregoś dnia zebrali okolicznych przedsiębiorców na prezentację traktowania nieposłusznych. Ciął murzyn. Bardzo nietypowy, bo niebieskooki, stąd zwany "gringo". Przywieźli go podobno z wybrzeża Pacyfiku, gdzie pracował w ludzkich rzeźniach . Używał niewielkiej piłki, takiej jaką chirurdzy stosują w operacjach. "To zupełnie niewiarygodne: ile krwi tryska z obciętych uszu". Następnie szły język, palce i ramiona. Rany...

W roli kucharza

Z Capurgana do gospodarstwa La Paloma idzie się przez puszczę jakieś sześć godzin. A potem działa znany mechanizm kolumbijski: przychodzisz, rozglądasz się, otwierasz oczy coraz szerzej i z planowanych dwóch dni robi się dziesięć. Jak głosi kolumbijskie hasło, nawiązujące do złej sławy niebezpiecznego kraju wplątanego w najdłuższą w Ameryce wojnę domową: tak naprawdę jedyne ryzyko jest takie, że będziesz chciał tu zostać. W La Paloma wyszło podobnie: chwilowo zwolniony etat kucharza i ogrodnika przejąłem z radością. Wyposażenie podstawowe na sześciogodzinny spacer po puszczy to maczeta i odpowiednie obuwie. Tym odpowiednim obuwiem - specjalistycznym sprzętem do przedzierania sie przez nieprzebrany busz darieński - nie jest ani goretex, ultrasuperśmex ani żaden tam amerykański wynalazek ze sklepu dla Prawdziwych Podróżników, tylko solidne gumiaki. Do tego spodnie długie, albo piłkarskie podkolanówki. Bagaże, w tym jedzenie dla nas i pracowników folwarku pakujemy na dwa muły i wycho...