Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2015

Muzyka: wenezuelskie joropo

Od dziś będziemy się zapoznawać z muzyką latynoamerykańską. Pomysł ten pojawił się w bardzo dobrym momencie, bo akurat w chwili, kiedy nie piszę na stronie zbyt wiele o Wenezueli, jako że informacje te wchodzą w skład Tajnego Projektu, o którym już wspominałem . Aby więc nie zaniedbywać ani Szanownego Czytelnika, ani misji edukacyjnej, którą również wypełnia niniejsza witryna, powstał pomysł następujący. Raz w tygodniu , albo raz na dwa, wrzucał będę na stronę utwór reprezentujący jeden z wielu gatunków muzycznych , które kwitną w Ameryce Łacińskiej . Bo muzyka latynoamerykańska to nie tylko Shakira, Ricky Martin i Buena Vista Social Club, o nie. Będę wrzucał utwór i jakąś drobną informację, w stylu kto, gdzie, na jakich instrumentach, o czym i tak dalej. Nie sądzicie chyba jednak, że wykreowałem tę ideę samodzielnie. O nie, ja samodzielnie nie wymyślam takich genialnych rzeczy, zostałem mianowicie zainspirowany! W Meridzie (Wenezuela, tak, w dalszym ciągu Wenezuela, już od ponad ...

Wenezuela: raport z kolejki po mleko

Freddy – właściciel domu, w którym wynajmuję pokój - zadzwonił do mnie koło drugiej po południu: w Bicentenario , czyli państwowym supermarkecie, rzucili mleko, ale zdaje się, że niewiele więcej, bo kolejka jakaś krótka. Zajął mi miejsce, a ja powiedziałem, że już idę i zacząłem się zbierać. W Meridzie mleko w proszku mimo wszystko nie jest wielkim wydarzeniem: produkuje się je w okolicy i chociaż trzeba się po nie wystać parę godzin, to jednak zazwyczaj gdzieś się je dostanie. Co innego, kiedy na półkach pojawi się szampon czy mydło, to już inna sprawa. Wrzuciłem do plecaka paszport z dowodem osobistym, wskoczyłem na rower i w parę minut byłem już pod Bicentenario przy placu Glorias Patrias . Socjalistyczny samoobsługowy mieści się na parterze niewielkiego centrum handlowego. Nie widać go z ulicy, a skarlały, wyblakły szyld nie rzuca się specjalnie w oczy. O lokalizacji sklepu znacznie skuteczniej informuje pozwijana kolejka, które ciągnie się na zewnątrz, wzdłuż ulicz...

Coś w okolicach deportacji, ale z happy endem

Żadne prośby, błagania, pytania ani nalegania nie pomogły. Żebym mógł chociaż do Meridy, na dzień czy dwa, panie władzo, rzeczy zabrać, rower i sakwy. Nie, nie i koniec. No ale dlaczego? Bo tak mówi prawo. No ale jakie prawo? Takie... nowe takie prawo... jest takie, poszukaj sobie w internecie. Szef wenezuelskiego biura migracyjnego w San Antonio del Tachira był nieugięty. Potężna sylwetka służbisty obciągnięta zielonym mundurem, przekrwione oczy i kompletny brak zainteresowania pośpiesznie wypowiadanymi zdaniami petenta. Upór i gnojenie przeciwnika poprzez ignorowanie, pokazowe odwracanie głowy na dźwięk pytań etc. Akurat dzień wcześniej czytałem swoistą psychoanalizę jaką Alex Capriles M. sprawił swoim rodakom: w książce "La picardía del venezolano o el triunfo de Tío Conejo" [Chytrość Wenezuelczyka albo triunF Wuja Królika] szkicuje historyczne i kulturowe procesy, które wyprodukowały społeczeństwo bipolarne.  Z jednej strony mamy stale do czynienia z odrzuceniem wszelk...

Betonowy pomnik z siedemdziesiątego trzeciego

Dwudziesty trzeci stycznia, ostatni wieczór, dzień i noc na Gran Sabanie ( tutaj są zdjęcia ). Koło piętnastej: dojechałem do końca i właściwie miałbym jeszcze czas, by zjechać w dół czterdzieści kilometrów zakrętów w upalne Las Claritas, ale nie chciałem. Wolałem zostać, nacieszyć się chłodem, ciszą, widokami. I byciem u końca, u kresu, jakiegoś kresu. Najeść się tym odblaskiem spełnienia czy sam nie wiem czego. To był w końcu tylko fragment podróży, ale jakiś zamknięty, dający się wyodrębnić, więc jednak patrzyłem w gwiazdy z pewną cichą satysfakcją. Zobaczyłem te wszystkie cudowne miejsca, rzeki o czerwonych dnach i niekończące się zielone pagóry, spędziłem w sumie ponad trzy tygodnie od wyjazdu pierwszego stycznia z Puerto Ordaz. Rozbijałem namiot w polach i nad rzekami, kąpałem się w wodospadach. Dobry czas, przejechałem ponad tysiąc kilometrów. Udało się wjechać do Brazylii - granice zawsze pozostają dla mnie pewną niewiadomą - i kupić dolary. Wieczorem rozpaliłem ognisko. Daw...