Checho to równy gość. Pochodzi z Cordoby, jednego z największych miast kraju, gdzie prowadził niezależny dom kultury. Organizował koncerty, wydarzenia, a także festiwal mondongo, czyli flaczków. Festiwalem upamiętniał rok 1810 w Buenos Aires, kiedy to czarni jeszcze-niewolnicy grali na bębnach, gotowali i sprzedawali flaczki, a za zarobione pieniądze wykupowali wolność kolejnych towarzyszy. W październiku zeszłego roku Checho zostawia Cordobę i wyjeżdża do miasteczka San Martin w prowincji Catamarca, by zadbać o chorego, ponad 80-letniego ojca. Cordoba ma blisko półtora miliona mieszkańców, San Martin — pięciuset. —Pięciuset siedmiu —poprawia Checho. Checho to gość nie tylko równy, ale i skromny Checho wie bardzo dobrze ilu mieszkańców ma San Martin: zna prawie wszystkich. Wszyscy znają prawie wszystkich na tej ludzkiej wyspie pośród pustkowi na skrzyżowaniu drogi krajowej numer 60 z prowincjonalną 33. Do najbliższej większej miejscowości w dowolnym kierunku jest przyna...