Gdy sześć lat temu rozpoczynałem podróż w Meksyku, cel był jasny: Argentyna, Ziemia Ognista, Ushuaia. Teraz im więcej czasu upływa, tym częściej po pytaniu miejscowego do podróżnego —po tym tak typowym "dokąd jedzie?"— wzdycham, uśmiecham się szeroko z zamkniętymi ustami i rozpoczynam próbę odpowiedzi od długo przeciąganej samogłoski "i", która w języku hiszpańskim znaczy dokładnie to samo co w polskim. Pozwolę sobie na banalność: cel podróży nie musi mieć odwzorowania na dwuwymiarowej mapie. Podróż może obrać kierunek wgłąb. I tak wyjechawszy z Cancún jesienią 2013 roku, 6 lat później docieram do honorowego wyróżnienia za wkład w paragwajską kulturę. Lub prościej: całkiem oficjalnie z obcego stałem się —w jakimś sensie— częścią; kimś, kto się dokłada. Czy 6 lat to daleko?