Wypocząłem. Zabrakło mi jedzenia. Zjadłem soczewicę z czosnkiem i przesiedziałem dwie godziny przed jedynym sklepem w okolicy. Zjawił się sprzedawca. Nie sprzedawał wiele: paczki ciastek, puszki, ser. Już czuję, że jestem w drodze. Czuję, że to dobrze. Zobacz też ---> Na południe III: Rio Negro Gdy wyjeżdżałem, zapowiadało się na deszcz. Wiał intensywny wiatr z południa. Nie byłem przy siłach: na śniadanie zjadłem niewiele, poza tym miałem wrażenie rozstroju żołądka. Przystanąłem niecałe dziesięć kilometrów za miasteczkiem. Otworzyłem termos z gorącą wodą, zaparzyłem mate. Mijało blisko dziewięć miesięcy od chwili, kiedy wiadomość o całkowitym zamknięciu dróg w Argentynie unieruchomiła mnie w Junin de los Andes. Wciskałem w siebie chleb, popijałem gorzki napar i patrzyłem na wijącą się w dole rzekę Chimehuin. Powoli, stopniowo, ale jednak z każdą chwilą czułem się spokojniejszy. W mgnieniu oka przyzwyczaiłem się do bycia w drodze: już, od razu, po kwadransie pedałowania. Miałem...