Po dwóch pierwszych dniach ruszamy dalej wgłąb Wolnej Republiki Koni i Baranów . Jako, że pochodzę z Wolnej Republiki Baranów, to dziwią mnie tylko konie [haha. ha. taki tendencyjny żart]. Znad cudownego jeziora Alakol schodzę do doliny rzeki Karakol. Po drodze mijam pozostałości po rosyjskich turystach. Na ten widok mój ogromny szacunek do tych ludzi rośnie jeszcze bardziej. Miejsce na namiot, które polecali mi napotkani Ruscy Droga ciągnie się w dół wzdłuż strumienia, który wycieka spomiędzy skał trzymających jezioro. Śmiesznie to wygląda, jak wielka wanna, z której powoli wycieka woda po kąpieli. To skojarzenie jest uderzające - nawet, jeśli żyje się w mieszkaniu z panelem prysznicowym jeno, a od miesiąca myje się w... no, jak tam wyjdzie. A jak nie wyjdzie, to nie.