Tanio. Sto, dwieście dolarów za miesiąc? Czasem jakiś drobiazg, krzesło do kuchni czy karnisz na przedpokój. On przychodzi raz na tydzień, raz na dwa. Ona go nie kocha, ale tak zostawiać? I za co potem bedzie opłacać taksówki z supermarketu pod dom? Za co wykarmi dzieci? Jeśli kobieta coś ma, czego potrzebuje mężczyzna, to dlaczego miałaby mu tego nie użyczyć, zresztą z korzyścią dla obojga. To przecież zupełnie naturalne i nikt się temu nie dziwi.
Nicole ma 16 lat: niska, o drobnej budowie ciała, chociaż dupa od lenistwa rośnie (niecały kilometr ze szkoły do domu - taksówką, chociaż twierdzi, że ona i jej mama należą do biednych).
Kręcone, czarne włosy opadające na ramiona, mały nosek i jasna cera: wszystko to składa się na ogólny obraz młodzieńczej śliczności. Od wtorku do soboty jeździ z mamą na dworzec autobusowy, gdzie sprzedają obiady i lody. Wychodzą koło 11, wracają już po 13. Obiady gotuje rano mama, Nicole zaś po południu chodzi do szkołu. To znaczy: czasem, a czasem nie. Zawsze natomiast można ją spotkać z telefonem w ręku, ze wzrokiem zatopionym w dotykowym ekranie. Budzi się, gdy kończy się pre-paid na internet.
- Mamooo, daj mi 1.75$!
- Nie, Nicole, nie mam na to pieniędzy.
- Ale mamooo...
- Nicole, uspokój się.
- Ale mamooo, oddam ci jutro!
I tak dalej. I mama w końcu daje.
A Nicole, z czego jej odda?
Nicole ma 16 lat: niska, o drobnej budowie ciała, chociaż dupa od lenistwa rośnie (niecały kilometr ze szkoły do domu - taksówką, chociaż twierdzi, że ona i jej mama należą do biednych).
Kręcone, czarne włosy opadające na ramiona, mały nosek i jasna cera: wszystko to składa się na ogólny obraz młodzieńczej śliczności. Od wtorku do soboty jeździ z mamą na dworzec autobusowy, gdzie sprzedają obiady i lody. Wychodzą koło 11, wracają już po 13. Obiady gotuje rano mama, Nicole zaś po południu chodzi do szkołu. To znaczy: czasem, a czasem nie. Zawsze natomiast można ją spotkać z telefonem w ręku, ze wzrokiem zatopionym w dotykowym ekranie. Budzi się, gdy kończy się pre-paid na internet.
- Mamooo, daj mi 1.75$!
- Nie, Nicole, nie mam na to pieniędzy.
- Ale mamooo...
- Nicole, uspokój się.
- Ale mamooo, oddam ci jutro!
I tak dalej. I mama w końcu daje.
A Nicole, z czego jej odda?
| Chitre rozwija się i rośnie w siłę |
Herman lat ma więcej, bo koło
czterdziestu. Rządzi handlem narkotyków w Chitré, średniej
wielkości miasteczku na półwyspie Azuero. Pierwszego dnia po
wyjściu z więzienia przyjechał po Nicole swoim srebrnym subaru:
gdy wrócili, dziewczyna spojrzenie miała zmienione. Matka Nicole
nie była zadowolona, ale nie powiedziała „nie”. Uważa tylko,
że H. mógłby dawać N. więcej. Przy następnej okazji wręczyła
córce prezerwatywy z dobrą radą: „uważaj na siebie”.
***
Isabel, lat 23, nieco przy kości.
Pulchna, uśmiechnięta twarzyczka w kolorze kawy. Podobnie kawowe
oczy wlepia w ekran tabletu (chwali mi się, że w jej kulnarnej grze
internetowej występują polskie pierogi). Mieszka w Santiagą z mamą
Doris.
Doris ma jeszcze dwie córki i dwóch
synów. Ci ostatni pracują w policji: mieszkają w stolicy i do domu
wpadają na swoje 3 dni wolnego: zrobić pranie, pospać do południa
i pojeść sancocho, czyli panamskiego rosołu z ryżem.
(Sancocho robi się następująco:
kupuje się cztery kury, które przez dobę hulają po domowym patio.
Następnego dnia na patio rozpala się ogień, na którym ustawia się
stalową balię i grzeje w niej wodę. W międzyczasie jedna z kur
nasra komuś na but, co będzie dostatecznie dobrym powodem, by
ojciec rodu wstał, chwycił ją za szyję, zakręcił kilka razy i
rzucił na ziemię. Podobnie uczyni z trzema pozostałymi. Na wpół
umarłe kury w konwulsjach potrafią nie tylko skakać na plecach,
ale i latać. Towarzystwo trząść się będzie ze śmiechu,
zwłaszcza sześcioletni Derek ubawi się setnie, a potem wypróbuje
tych sztuczek z psem. Szczęściem psa, pies tak łatwo zamęczyć
się nie pozwoli. A mama Doris, słysząc w telewizji o jakims
morderstwie, zacznie lamentować: „I skąd tyle tej przemocy?!”.
No bardzo to ciekawe, skąd.)
Antonio lat ma 56. Spotykają się z
Isabel raz na dwa tygodnie. Mówi się, że Isabel jest z Antonio, że
są parą. Ona go nie kocha, ale żeby tak zaraz zostawiać? Daje
pieniądze, chociaż Doris, podobnie jak matka Nicole, twierdzi, że
za mało. I czasem wypomina córce, że mógłby dać jej wentylator
do kuchni, albo zabrać całą rodzinę do KFC.
Wówczas, znaczytsja, byłoby uczciwie.
Ale Isabel zrywa w końcu z Antonio.
Potem przez internet poznaje nowego chłopaka. Yohny (pisane właśnie
w ten sposób) mieszka w David, jakieś 200km od Santiago, i jest w
podobnym wieku co Isabel (chociaż, podkreślmy, autor tekstu jest
zdania, że miłość nie zna różnic wieku). Dziewczyna stawia
warunek: chce studiować, chce się uczyć na szefa kuchni. A to
kosztuje spore pieniądze, pieniądze których Yohny nie ma. Ale
obiecuje część, więc Isabel czeka na przelew. Przelew natomiast
długo nie nadchodzi. Nie nadchodzi zresztą nigdy, i tak czar
międzymiastowej miłości pryska jak bańka mydlana. Obecnie Isabel
jest sama. Podobno szuka pracy.
***
R. mieszka w Gualaca i opowiada mi o
swoich koleżankach.
(Sama R. ma pod pięćdziesiątkę,
jest Niemką, chociaż od dłuższego czasu żyje pół na pół w
Stanach i w Panamie. Chłopak R., G., ma jakieś 28 lat i jest
tutejszy. Prowadzi drobny biznes remontowo-wszelaki. Nie wiem, czy R.
daje mu pieniądze.)
W Gualaca R. mieszkała początkowo
naprzeciwko komendy policji. Policjanci w Gualaca często zajmują
się sprawami dotyczącymi gwałtów na nieletnich. Ci sami
policjanci dysponują furgonetką, którą to furgonetkę parkują na
ulicy przed komendą. Do samochodu wchodzi policjant i miejscowa
15-latka, pojazd trzęsie się przez chwilę, następnie ruch ustaje,
z uchylonych drzwi wychodzi zadowolony funkcjonariusz, wchodzi
kolejny i tak dalej. Dziewczyny podobno się nie skarżą, bo taki
policjant zarabia dobrze: i a nuż któremuś się spodoba na tyle,
że będzie zainteresowany dłuższą „współpracą”?
Można tu dodać, że Gualaca to jedno
z tych przeciętnych, niewielkich miasteczek, gdzie ludzie patrzą na
ciebie z zazdrością, ty, przyjezdny, bogaczu, bo ty masz, a oni
biedni są. I rzeczywiście, przechadzając się wieczorem uliczkami
Gualaca mijamy domy o otwartych drzwiach, domy, w których na
wyposażeniu nie ma nic: ani książek, ani zastawy, ani mebli, tylko
czterdziestokilkocalowy płaski ciekłokrystaliczny ekran włączonego
na cały regulator telewizora. A zrezygnowane głowy ubogiego
społeczeństwa pochylone są obojętnie nad wyświetlaczami
najnowszych smartfonów.
Ale miało być o koleżankach R. Weźmy
taką P. Wychowuje czwórkę dzieci trzech różnych ojców, i
wychowuje je sama.
Zapomniałem dodać, że w Gualaca jest
rzeka, płynąca z wolna wśród wysokich formacji skalnych tworząc
zjawisko przyrodnicze zupełnie urodziwe. Nad tę rzekę R. i G.
jeżdżą motorem, by popływać. Bliżej miasteczka ludzi bywa
sporo, jadąc jednak w górę rzeki można znaleźć zupełnie puste
polanki rozłożone pysznie nad brzegiem wody. Któregoś dnia na
jednej z nich, położonych dość daleko od głównej plaży, R.
spotyka półnagą P. wykonującą prace ręczne dla pewnego, równie
nagiego, grubszego starszego pana. Grubszy pan połyka kolejne puszki
piwa, i już opróżnione – rozrzuca dookoła. R. przyznaje, że
najbardziej zdziwiło ją to, że gdy już ujawniła się leśnym
amantom, pan grubszy spokojnie ubrał się, a następnie pozbierał
wszystkie puszki (bo w Panamie śmieci częściej się rozrzuca niż
zbiera). Nie stracił rezonu ani nie speszył. Podobno płaci (nie że płaci... używa się raczej wyrażenia w rodzaju: wspiera) P. na
tyle dobrze, że ta może wykarmić całą czwórkę dzieci.
Gdy R. opowiadała mi te historię,
przypomniało mi się jak kiedyś w Salwadorze wybrałem sobie na
nocleg osłonięty od drogi teren niewielkiego kamieniołomu.
Rozłożyłem namiot, a następie wybrałem sobie jeden z większych
głazów na stół: wygrzebałem z sakw resztki tortilli i puszkę
fasoli. i zacząłem konsumować. Nocną ciszę gór północnego
Salwadoru przerwał terkot motocyklowego silnika, który zamiast
mruknąć tylko i oddalić się po równym asfalcie w kierunki
Morazan, zbliżał się powoli, brnąc przez błotnistą ścieżkę
do kamieniołomu. W koncu zatrzymał się jakieś 50 metrów od
mojego obozowiska. W księżycowym półmroku musiał ujrzeć kontur
jedzącego i jego namiotu: zapalił światła, przyjrzał mi się i
zapewne uznał moją obecność za nieistotną. Pięćdziesiąt
metrów to było zresztą wystarczająco daleko, bym w ciemności,
bez światła, nie widział nic. Słyszałem tylko rozpinany pasek,
męskie sapanie, damski jęk, krótka akcja, znów pasek, silnik
motoru i czerwone światło oddalającego się pojazdu.
R. opowiadała też o innych
koleżankach, ale wszystkie te historie są właściwie takie same. I
ona, jako cudzoziemka, i ja, jako cudzoziemiec, jesteśmy w Gualaca
jedynymi, których takie rzeczy dziwią. Dla całej reszty jest to
zupełnie naturalne: przecież skoro kobieta ma coś, co może się
wydać użyteczne mężczyźnie, np. ciało, to właściwie czemu nie
miałaby mu tego czegoś użyczyć, w zamian za pewne wsparcie
ekonomiczne: finansowe czy ogólnie materialne. - I jeśli jakiś
Panamczyk ci mówi – konstatuje R. - że jest
kawalerem/singlem/samotnym, to to nigdy nie jest prawdą, bo na pewno
w wiosce obok ma kobietę i dzieci (swoje lub nie), które utrzymuje
w zamian za pewne usługi tejże kobiety.
I dlatego w Panamie dziewczyny żonglujące na
skrzyżowaniach, zamiast drobnych monet dostają czasem propozycje w
rodzaju „Czego potrzebujesz?”, „Mogę cię utrzymywać” albo
krótkie „Wsiadaj.”. I dlatego na festiwalu FIA w Kostaryce
dedykowano piosenkę dla matek samotnie wychowujących dzieci,
których, jak podkreślił wokalista, jest w Ameryce Środkowej
bardzo dużo. Wtedy nie rozumiałem o co chodzi: czy tutejsi ojcowie
tak często opuszczają swoje rodziny? W Panamie dowiedziałem się,
że te rodziny po prostu nigdy nie istniały.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarzopisarze proszeni są o się podpisanie!